Dla kogo ten blog?

Blog powstał z myślą o rodzicach, dbających o edukację własnych dzieci. O osobach, które nie uważają, że „szkoła ma nauczyć”, tylko w odpowiednim momencie podchwytują naturalne zainteresowania dziecka i pomagają im się rozwijać. O ile wszystkim nam, rodzicom, nietrudno wesprzeć dziecko w nauce literek czy dodawania kiedy przejawi zainteresowanie tymi tematami, o tyle wsparcie w nauce języka może już stanowić problem. Nie każdy rodzic ma na tyle dobrze opanowany język, żeby swobodnie nauczać własne dziecko. Po pierwsze brakuje nam słówek, po drugie ogólnej znajomości języka. Boimy się, że poprzez własną nieidealną wymowę zrobimy dziecku krzywdę, ucząc go nieprawidłowych nawyków. Nie czując się biegłym w gramatyce języka, unikamy mówienia w języku najlepiej zupełnie, bo przecież nie zrobi błędu ten, co nic nie robi.

Mnóstwo znajomych rodziców decyduje się na zajęcia językowe dla swoim maluchów. Dzieciaki są wożone dwa razy w tygodniu na 30-45 minutowe zajęcia, gdzie pod okiem specjalisty nabywają stosownej wiedzy. Rodzic płaci za taką przyjemność niemałe pieniądze, no ale w końcu wie, że finansuje przyszłość własnego dziecka. Zajęcia są w wybrane dni o sztywnych godzinach a nasz plan dnia podporządkowany do tego rozkładu. Pół biedy gdy dziecko jest jedno. Gorzej gdy jest ich więcej i w różnym wieku – wtedy każde dziecko ma swoje zajęcia, ze swoją grupą i o swojej godzinie.

Z mojego punktu widzenia efekt niejednokrotnie jest następujący… Dziecko po całym dniu siedzenia w przedszkolu zamiast wyjść z rodzicami na świeże powietrze i spędzić trochę czasu wspólnie, najlepiej w aktywny sposób, jest zawożone na kolejną sesję zajęć, na które może niekoniecznie mieć w danej chwili ochotę. Nie potrafi jeszcze myśleć odpowiedzialnie, więc jeśli nie ma akurat ochoty na zajęcia, po prostu nie będzie w nich aktywnie uczestniczyło. Przy ładnej pogodzie tracimy piękne popołudnie i ruch na świeżym powietrzu. Przy gorszej pogodzie tracimy możliwość spędzenia czasu wspólnie z dzieckiem. Co zyskujemy? Spokój ducha, że postępujemy dobrze, ponieważ dziecko pod okiem specjalisty kształci bardzo ważne umiejętności językowe.

Pojawia się pytanie: czy kursy językowe dla przedszkolaków to zatem samo zło? Nie! Absolutnie tak nie uważam. To bardzo dobrze jeśli dziecko ma możliwość rozpocząć przyswajanie języka obcego w bardzo wczesnym wieku. Moja wątpliwość dotyczy raczej formy takiego przedsięwzięcia. W wieku przedszkolnym zajęcia o sztywnych godzinach warto zamienić na naukę dostosowaną do aktualnego samopoczucia dziecka, pogody jak również aktualnych potrzeb i sytuacji domowych. Powiem więcej, w wieku przedszkolnym dziecko nie potrzebuje LEKCJI angielskiego. Dziecku wystarczy ZABAWA po angielsku. I o tym jest ten blog. O tym JAK BAWIĆ SIĘ Z DZIECKIEM PO ANGIELSKU.

Wychodzę z założenia, że wielu rzeczy warto uczyć dziecko samemu, w warunkach domowych. Obserwować je i w odpowiednim momencie wystrzelić z odpowiednią dawką wiedzy. Obserwować – to kluczowy element. Sama uczę swoje dzieci wszystkiego, co mi przyjdzie do głowy. Wraz z moimi przedszkolakami kreślimy literki, uczymy się dodawać, obserwujemy przyrodę  – czyli dodatkowo poszerzamy zakres wiedzy i umiejętności, które na co dzień przewijają się w przedszkolu. Ponadto, dzieciaki uczą się obsługi narzędzi, takich jak młotek czy wkrętarka, uczestniczą w pracach ogrodowych, przygotowują posiłki. Czemu w warunkach domowych miałyby nie łyknąć podstaw angielskiego?

Przyznaję, jest mi o tyle łatwiej, że jestem z wykształcenia filologiem i biegle posługuję się językiem angielskim. Ale! Jest mnóstwo obszarów, gdzie moja wiedza jest niewystarczająca (a pytania dzieci coraz bardziej dociekliwe) i nie wstydzę się tego mówić, że coraz częściej zdarza mi się najpierw samej podszkolić z danego tematu, a dopiero potem przekazywać tę wiedzę dzieciom. Doskonałym przykładem są wszelkie tematy przyrodnicze. Rozpoznawanie różnych gatunków kwiatów i drzew to umiejętność, którą przyswoiłam na przestrzeni ostatnich paru lat tylko po to, żeby móc ją przekazać własnym dzieciom. Przyroda nigdy specjalnie mnie nie pasjonowała i uważam, że mam w tym obszarze spore braki. Ale od czego są książki czy internety? To samo dotyczy angielskiego.

Uwierz w to, że MOŻESZ sam/a nauczać własne dziecko angielskiego. Zrozum, że POTRAFISZ przekazać im podstawy, które na tym etapie będą dla nich wystarczające. Wystarczy parę fajnych pomysłów i wsparcie się dobrym słownikiem – lub dobrym blogiem, a taki właśnie będę tu tworzyć. O tym jakie są zalety samodzielnego nauczania własnych dzieci w warunkach domowych przeczytasz w następnym wpisie. A póki co, zostań ze mną. Pomogę Ci zacząć i poddam mnóstwo pomysłów na dalszy ciąg. Mam nadzieję, że i Ty i Twoje dzieci skorzystacie z tych wpisów w możliwie największym stopniu. Tego życzę Tobie i sobie! Trzymam kciuki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *